Witam o tej bardzo późnej porze (mamy właśnie 23:11) :) Nie mogę wyjść z podziwu, że udało nam się skończyć sprawdzanie tego rozdziału przed północą! Mam nadzieję, że poniższy tekst będzie dla was ciekawy i zachęci do dalszego oczekiwania na kolejne części. Jeśli przeczytacie, zachęcam to napisania komentarza! To bardzo nas motywuje, nawet jeśli to tylko jedno czy dwa słowa (No, bez przesady...). Także nie przeciągając, zapraszam do przeczytania pierwszego opowiadania o Marcysiu i Oliwerze :)
Rozdział 1
Sarny
Zwykle wyobrażał sobie wieś w górach jako piękne,
malownicze miejsce. Tymczasem niewiele różniło się od tych na
północy kraju, pomijając oczywiście same wzgórza, wysokie
szczyty. Odwrócił wzrok od okna i przeniósł go na rozpakowane
walizki. Większość rzeczy znalazła swoje miejsce w komodzie czy
na regale. Zastanawiał się czy Mikołaj nadal ma PlayStation3, bo
akurat zabrał dwie gry ze sobą. Od ostatniego razu kiedy ze sobą
pisali, minęło dobre kilka miesięcy. Nie chciał czekać na niego,
bo podejrzewał, że zbyt szybko nie wróci do domu, dlatego przebrał
się w luźne ciuchy i już po chwili schodził na dół.
Mikołaj
kolejne wakacje przesiedzi w tej samej wsi, z tym samym towarzyszem.
Nie, żeby marudził, ale marzył o tym, żeby na jakiś czas
pojechać gdzieś dalej, na obce dla niego tereny.
– Umrę,
jeśli cały tydzień będzie tak duszno – wymruczał spoglądając
w niebo.
Zerknął
na Oliwera, który z zaangażowaniem skubał słonecznik. Swój już
miał prawie zjedzony. – Można by wyskoczyć nad jezioro – dodał
prostując nogi.
Siedzieli tu
prawie pół godziny, a jemu już cierpł tyłek. Nie mógł tyle
siedzieć, bo chyba oszaleje.
– Albo
wyskoczyć do Karpacza. Zrobiłeś już prawko? – zapytał
podnosząc się z ławki. Strzepnął ze spodni łupiny słonecznika
i przeciągnął się, ziewając.
– Nie,
oblałem cztery razy – wydukał przez zęby ciemnowłosy. Akurat
przegryzał łupinę, a zasada o nierozmawianiu w trakcie jedzenia
jakoś nigdy specjalnie nie zakorzeniła się w jego manierach. –
Wyobraź sobie, że zawsze egzaminował mnie ten sam koleś i czepiał
się o największe drobiazgi. Jakby to miało jakieś znaczenie czy
mój samochód stoi te pięć centymetrów za krzywo. To jakiś
spisek, mówię ci. Mam następny termin pod koniec sierpnia –
powiedział i rzucił łupinki na ziemię. Znając życie zaraz
wyjdzie pani Alina i rzuci w nich miotłą.
Mikołaj
uśmiechnął się pod nosem.
– Czyli
został nam stary, dobry PKS, co?
– Chyba
tak. W ogóle zapomniałem kąpielówek zapakować przez to całe
zamieszanie w domu. Ech, beznadzieja – westchnął i oparł brodę
na dłoni. Spojrzał przed siebie, mrużąc oczy. Rozumiał Mikołaja,
w tej dziurze naprawdę nic ekscytującego się nie działo. Wiedział
jednak, że marudzenie nic w tej sytuacji nie da. Ale Mikołaj już
taki był. Największy maruda jakiego Oliwer miał przyjemność
poznać. Pewnie gdyby nie fakt, że znali się tak długo, młody
Rataj dawno dostałby po twarzy.
Nagle w
jednej z uliczek krzyżujących się na placu zamajaczyła postać.
Jej obraz rozmywało rozgrzane, falujące powietrze.
– Kto to,
jakaś nowa panna we wsi? Nie sądziłem, że Anka ma koleżanki –
skomentował Oliwer, zwracając tym samym uwagę Mikołaja na
nadchodzącą z dala osobę.
– To mój
kuzyn, głupku.
Ciocia
Marta wysłała Marcela po Mikołaja, który miał zrobić zakupy do
domu. Wokół panowała przyjemna cisza, przerywana gdakaniem kur czy
szczekaniem psa. Przetarł czoło wierzchem dłoni, rozglądając się
mimowolnie po okolicy. Podobał mu się ten spokój, którego
wcześniej nie mógł zaznać tak często. Dochodząc do placyku z
pomnikiem, zauważył sklep i dwóch chłopaków. Uśmiechnął się
pod nosem.
– Cześć
- przywitał się, lustrując wzrokiem kuzyna. – Nic się nie
zmieniłeś.
Mikołaj
kiwnął głową na powitanie i uścisnął jego dłoń.
– W
przeciwieństwie do Ciebie. Gdzie zniknął Twój hełm? – parsknął
śmiechem. Marcel przez całe gimnazjum czesał się w taki sposób,
że na głowie powstawał właśnie hełm. Dopiero kiedy skończył
gimnazjum, zrozumiał, jak śmiesznie wyglądał.
– Fryzjer
to jednak był dobry pomysł – wymruczał nieco zażenowany.
Przeczesał włosy i zerknął na towarzysza Mikołaja. Ten szybko
się zreflektował i oparł dłonie na biodrach.
– Marcel,
to jest Oliwer. Oliwer, Marcel. – Wyszczerzył się zadowolony z
sytuacji. Więcej ludzi równa się więcej pomysłów i być może
mniej nudzenia się.
Oliwer
odstawił na betonowy schodek słonecznik i wstał, by podać rękę
na nowemu znajomemu. Czyżby ich paczka miała się w tym roku
powiększyć o kogoś innego niż dwunastoletnie dzieci?
Marcel miał
pewny uścisk dłoni. Szczerze powiedziawszy Oliwer nie rozmawiał a
tym bardziej nie dotykał nigdy osób jego typu. Zawsze uważał, że
są słabi, czy też wrażliwi, jak to nazywały dziewczyny, które z
wyjątkowym upodobaniem otaczały takich typowych „szkolnych
pedałków”. Zazwyczaj dawali też mylne sygnały swojej
orientacji. Już nie raz Oliwer spalił się na tym, gdy w jakimś
klubie czy na imprezie u znajomych taki, zdawałoby się,
stereotypowy gej, okazywał się być najbardziej hetero samcem alfa
jakiego można było kiedykolwiek spotkać. Pod tą hermafrodytyczną
urodą kryły się największe zagadki.
– Cześć
– powiedział, spoglądając na jego twarz. Blada cera, opadająca
na oko niesforna grzywka. Włosy koloru blond. Oliwer nawet myślał
kiedyś, czy by się nie przefarbować. Może budziłby jeszcze
większy postrach czy coś. Bo szacunkiem, czy też ulicznym
respektem nie można było tego nazwać. Właściwie wręcz
przeciwnie, szacunku do niego nie mieli.
Ale mimo
wszystko biła od Marcela jakaś nietypowa aura, która kazała
Oliwerowi spojrzeć na moment w oczy tego chłopak czy też pozwolić,
by przez jego myśli przepłynęło pytanie, czy aby na pewno dobrze
wygląda w tym bordowym podkoszulku.
– Hej –
przywitał się Marcel z uśmiechem. Przyjrzał mu się uważnie,
chcąc zapamiętać twarz. Znając Mikołaja, teraz we trójkę będą
spędzać czas. Kuzyn nie pozwoliłby na nudę, tym bardziej, że gdy
nie było co robić, okropnie marudził. Oliwer przywodził mu na
myśl takiego chłopca pilnującego porządku, ale raczej w podobnym
znaczeniu co osiedlowy dres, tyle że w łagodniejszym znaczeniu.
– To co?
– zapytał patrząc to na Oliwera, to na Marcela. – Idziemy
gdzieś? Może pokażemy Marcysiowi okolice, co Oli?
"Marcyś?"
– pomyślał zdziwiony Oliwer.
"Oli?"
– pomyślał równie zdziwiony Marcel.
Mikołaj
nie mógł przestać się szczerzyć. W jego głowie powstawała masa
pomysłów. Mogliby pojechać nad jezioro albo przejść się za
zaporę... – Chociaż tutaj nie ma zbyt wiele do pokazania...
–
Najpierw powinieneś zanieść zakupy. Ciocia się niecierpliwiła. –
Mikołaj plasnął otwartą dłonią w czoło, wydobywając z siebie
zbolały jęk.
– Rany,
zapomniałem. – Przeszukał swoje kieszenie, a gdy znalazł kartkę,
westchnął. – Poczekajcie tu, czy coś – mruknął odwracając
się na pięcie. Już po chwili znikł za drzwiami sklepu.
– Jesteś
stąd? – zapytał, gdy zostali sami. Usiadł na ławce, splatając
ze sobą dłonie. Jeśli już miał spędzić wakacje w stałym
towarzystwie, musiał poznać Oliwera. Chłopak nie wyglądał na
zbyt groźnego typa, choć Marcel przyciągał takich jak magnez.
Pechowo, jak dla niego. Ostatnia jego znajomość z postrachem szkoły
skończyła się wezwaniem policji.
– Nie, z
Jeleniej Góry. Moja babcia tutaj mieszka, wpadam czasem na res…w
odwiedziny. Albo na wakacje, jak w tym wypadku. Chociaż w tym roku
moi rodzice maczali w tym swoje palce – powiedział, wkładając
ręce do kieszeni, po czym kopnął leżący na ziemi kamyk. Ugryzł
się w język, zanim padło słowo „resocjalizacja”, uznając że
to za mocne określenie jak na pięć minut znajomości. – W ogóle
to nie wiedziałem, że Mikołaj ma kuzyna. Pierwszy raz go
odwiedzasz? – zapytał i dosiadł się obok Marcela.
Właściwie
od dzieciństwa, gdy Oliwer przyjeżdżał do Jezioraków, Mikołaj
zawsze był tam, żeby się z nim pobawić. Już wtedy inne dzieciaki
za nim nie przepadały, ale syn Ratajów musiał chyba zatracić w
sobie instynkt samozachowawczy. Jednak mimo tych wszystkich lat,
umknął gdzieś fakt, że istnieje Marcel. Jak to się stało, że
nigdy wcześniej się nie spotkali?
– Nie, to
już chyba drugi czy trzeci – odparł, wzruszająca ramionami. –
Zwykle zostawałem na tydzień lub dwa, jak jeszcze z rodzicami
jeździłem – wyjaśnił. – Często siedzieliśmy z Mikołajem u
niego i graliśmy na konsoli.
Pamiętał jak spędzali cały dzień nad grą, aby ją
przejść. Czasem nawet przez kilka dni nie wychodzili z domu tylko
dlatego, że nie ukończyli danego tytułu. –Jego sąsiadka zawsze
krzyczała z okna, żebyśmy wyszli z domu się z nią pobawić. –
Zaśmiał się lekko. Jak ona miała? Asia? Aśka? Wiedział, ze imię
zaczynało się na A, ale nie pamiętał reszty liter. Może potem
się dowie, gdy znowu ją spotka.
„Nerdy”,
pomyślał Oliwer, jednak zostawił tę uwagę dla siebie i zahaczył
inny temat.
–
Sąsiadka? A to nie chodzi ci może o Ankę? – powiedział,
przypominając sobie o pewnej nieznośnej szatynce mieszkającej obok
Mikołaja.
– Właśnie
o nią. – Był blisko z imieniem. Głupio by mu było, gdyby ją
spotkał i zamiast Anka, powiedziałby Asia. Chociaż może
dziewczyna go nawet nie pamięta. Sam ledwo ją kojarzy.
– Niezłe
ziółko, lepiej z nią nie zadzierać. Szczerze, to zawsze mnie
denerwowała. Wszędzie za nami łaziła. Zawsze mówiłem jej „To
nie jest dla dziewczyn!”, dochodziło nawet miedzy nami do bójek.
No ale była młodsza, wnerwiając, w ogóle kto lubi dziewczyny w
wieku dziesięciu lat? – zaśmiał się.
We
wspomnieniach Marcela, Anka była cieniem schowanym w oknie, w domu
obok. Zaśmiał się słysząc jego opowieści. W wieku dziesięciu
lat był bardziej zainteresowany łódkami z kory niż dziewczynami.
Płeć przeciwna była dla niego czymś nieistotnym, momentami
niezrozumiałym. Uśmiechnął się pod nosem.
–
Przyjaźnisz się z Mikołajem? – zapytał z ciekawości. Pewnie
każdego lata, które tu spędzał, przesiadywał z Mikołajem.
Ciekaw był jak on wytrzymywał jego marudzenie. Sam, mimo że
komunikowali się przez Facebooka, miał czasem ochotę udusić
kuzyna za jego nastroje.
– Tak,
Mikołaj to spoko kumpel. Wiesz, jak przyjeżdżasz na takie zadupie
i jesteś na nie skazany przez całe wakacje, to każde towarzystwo
jest dobre. Nawet takiego idioty. – Z uśmiechem wskazał kciukiem
za siebie.
Marcel
zaśmiał się lekko.
– Jest w
okolicy ktoś jeszcze prócz Mikołaja i Anki?
Większość
ludzi, których widział po drodze było już dawno po
pięćdziesiątce.
Oliwer zamyślił się na moment.
–
Nie kojarzę. Znaczy jest trochę dzieciaków w wiosce za polem. Ale
różnie z nimi bywa, niektórzy są spoko, ale inni – skrzywił
się – straszna patola. Lepiej nie zadzierać. A u nas średnia
wieku to pięćdziesiąt – zaśmiał się.
Marcel
uśmiechnął się słuchając go.
–
Nie no, żartuje – powiedział, po czym szeptem dodał: – Wcale
nie. Ale najwięcej jest chyba dzieci, chociaż to trochę nie moje
towarzystwo, nie wiem jak z tobą. Skoro zostajesz tu na dłużej, to
na pewno paru poznasz. Są drugim pokoleniem Anki. – Zrobił
palcami cudzysłów i zaśmiał się znowu.
– Wolę
przebywać z osobami w podobnym wieku – odparł rozbawiony blondyn.
Nie cierpiał małych dzieci i ich ciągłego płakania. W dodatku,
gdy tylko miał okazję zostać sam na sam z dzieckiem, często
dochodziło do płaczu.
Wtedy
też ze sklepu wyszedł Mikołaj, trzymając w rękach siatki z
zakupami.
– To co
panienki, obgadaliście już wszystkich? – powiedział, schodząc
po schodkach i stając naprzeciwko ławki.
– Nie,
właściwie to dopiero zaczynałem się rozkręcać. – Oliwer
puścił mu oczko.
– Może
przejdziemy się nad strumyk? Kilka dni temu łaziły tam małe sarny
– oznajmił kierując się do domu. Marcel zaczesał włosy na bok.
– Chcesz
jakąś złapać czy coś?
– Ha, ha,
nie no, chcę tylko pooglądać. One są takie słodkie – zachwycił
się Mikołaj.
- Znalazła się druga Krystyna Czubówna – drażnił
się Oliwer. – Małe sarenki to były urocze w Bambim.
Chyba nie chcesz dostać z kopyta od ich matki, co?
– Cykasz
się sarny, panie krok-od-poprawczaka? – ciągnął Mikołaj.
"Krok-od-poprawczaka?",
zdziwił się trochę słysząc odzywkę Mikołaja. Z tego Oliwera
musiało być niezłe ziółko. Marcel już sobie wyobrażał jak
Oliwer rabuje osiedlowe sklepiki i wydaje się w bójki z miejscowymi
strażnikami spokoju, aka. osiedlowymi dresami. Choć może trochę
przesadził, ale chyba za takie rzeczy można być krok od
poprawczaka, nie?
–
Zamknij się – uciął Bukowski i już się nie
odezwał, dopóki nie doszli do domu. Dopiero wtedy, gdy odłożyli
zakupy, a Oliwer przywitał się z panią Martą, Mikołaj wrócił
do tematu:
-
To jak z tym strumykiem?
Gdy szli w
stronę lasu, minęli duży dom piętrowy. Marcelowi zaświeciło w
głowie, dlatego zwolnił kroku.
– Tu
mieszka Anka? – zapytał, przenosząc wzrok na podwórko. Cisza
jako makiem zasiał.
– Nie
wywołuj wilka z lasu –wymruczał Mikołaj, łapiąc go za ramię.
– Jeszcze zleci się jej armia – dodał ciszej. Marcel zaśmiał
się.
– Serio?
Ma armię dzieciaków?
Jak
na zawołanie, usłyszeli z podwórka jakiś krzyk, zapewne
skierowany w ich stronę, bo brzmiał mniej więcej jak "cześć!".
Wszyscy trzej skierowali swój wzrok na drzwi ogrodowe, przez które
wyszła Anka.
–
Uciekajmy – mruknął Mikołaj, łapiąc mocniej Marcela za ramię.
– Nie
żartuj. Byłoby chyba gorzej. Tym bardziej, ze mieszka blisko
Ciebie.
Mikołaj
skrzywił się. Wiedział, że jeśli teraz uciekną to będą mieli
spokój do rana. A potem możliwe, że będą skazani na jej naloty
pod drzwi. Chociaż ostatni raz kiedy z nią rozmawiał... Nie, nie
pamiętał tego.
– Nie
wiem, jak wy, ale ja nie mam ochoty na spotkanie trzeciego stopnia z
demonem, nara – powiedział Oliwer, unosząc dłoń w pożegnalnym
geście i pobiegł przed siebie, znikając za zakrętem.
– Ja
popieram – zgodził się Mikołaj i pociągnął za sobą Marcela,
podążając biegiem za Oliwerem. Za sobą słyszeli jeszcze jakieś
okrzyki, a nim minęli zakręt, Marcel dostrzegł dziewczęcą
postać, wybiegającą na ulicę.
*
Aby dostać
się do strumyka, trzeba było przedrzeć się przez gęstwiny lasu.
Co prawda prowadziła tam wydeptana ścieżka, ale mało ludzi
zapuszczało się nad strumyk. Chyba, że mówimy o dzieciakach czy
grzybiarzach. Podejście nie należało do najwygodniejszych. I do
takiego też wniosku doszedł Oliwer, gdy po dziesięciu minutach
marszu klapki przestały być najlepszym obuwiem na wspinaczkę.
– Ale żeś
wybrał wycieczkę – zwrócił się z przekąsem do Mikołaja,
który szedł na samym końcu.
– Ale jak
runiesz w dół w tych klapeczkach, to ja cię nie będę łapać –
odpowiedział mu tamten. W tym też momencie Oliwerowi ześliznęła
się noga, zapoczątkowując małą lawinkę ziemi z kamieniami.
– Ups,
sorki Marcel – zwrócił się do blondyna, czując, że ziemia
mogła spaść na niego. Szybko wdrapał się na wzniesienie i podał
rękę Marcelowi, aby pomóc mu wejść. Potem razem wciągnęli
Mikołaja.
Złapał
się wystającego korzenia, gdy kamyki wraz z piaskiem zaczęły
sunąć w jego stronę. Na szczęście miał trampki, które niejako
nadawały się do takich wspinaczek. Złapał Oliwera za dłoń i
wspiął się na górę.
– No
Mikołaj, szybciej do góry – mruknął pomagając mu wejść na
górkę. Wyprostował się i rozejrzał. Słyszał już cichy szum
strumyka. – To w którą teraz?
– Prosto
– oznajmił Rataj ruszając w drogę. Zaraz potem wskazał na
strumyk niedaleko. – Tam.
Przeszli kawałek między drzewami i dotarli do
strumyka. Marcel wsunął dłonie do kieszeni i wciągnął głęboko
powietrze. Uwielbiał ten zapach lasu, lekki powiew wiatru. Chciałby
kiedyś zamieszkać w górach, najlepiej blisko lasu i dzielić
mieszkanie z... Z kimś, kogo by poznał.
– O,
tutaj są ślady – wymruczał kucając niedaleko wody. – Były
tutaj niedawno – dodał podnosząc się. – Idziemy zobaczyć,
gdzie poszły?
– Serio
chcesz złapać sarnę? Chyba Oliwer Ci o czymś mówił niedawno –
mruknął do kuzyna. Mikołaj zdawał się go nie słuchać.
Przeszedł kawałek śledząc ślady saren. – Nie słuchasz mnie?
– Jak ten
sobie coś ubzdura, to nie przemówisz – powiedział Oliwer, stając
koło Marcela. – Patrz, leci jak głupi po te sarny. Weź to
zrozum.
Ale Mikołaj
był już daleko przed nimi, przedzierając się przez krzaki.
– Ej
stary, wracajmy! – zawołał za rudym przyjacielem, jednak tamten
albo nie usłyszał, albo zignorował. Oliwer westchnął i skinął
na Marcela głową, żeby szli do przodu. – Ostatni raz go
posłuchaliśmy – powiedział. – Patrz, widziałeś kiedyś żeby
ktoś po górach w klapkach chodził? – zwrócił się do Marcela,
podnosząc wyżej lewą nogę.
Pokręcił
głową.
– Nie.
Uważaj, żebyś sobie kostek nie skręcił – poradził. Uśmiechnął
się mimowolnie. – Trzeba znaleźć Mikołaja, zanim kolejny głupi
pomysł uroi się w jego głowie.
Jeszcze
przyjdzie mu do głowy zabrać jakieś zwierzę do domu. Chociaż nie
mógł być aż tak głupi. Chyba.
– Czego
się tak boisz, przecież nie da się zabrać sarny do domu gołymi
rękami – zaśmiał się, chcąc pokazać Marcelowi jak
nieracjonalne są jego obawy. Spojrzał na chłopaka, jednak wzrok
tamtego mocno sugerował, że Oliwer się mylił. – Czy się da? –
zapytał z rzednąca miną.
– Wiesz
ile Mikołaj zwierząt naznosił do domu? Kiedyś zostałem u niego
na tydzień i prawie każdego dnia przynosił co innego - mruknął.
- W pierwszy dzień bawiliśmy się w ogrodzie, gdzie znalazł jeża.
Pokłuł się strasznie, ale udało mu się go donieść pod próg
domu. Następnego dnia udało mu się złapać małego zająca, potem
przyniósł słoik żab ze strumyka. - Pokręcił głową. To
brzmiało naprawdę dziwnie. Patrząc teraz na Mikołaja, nadal
zostało mu to zafascynowanie zwierzętami. - Znalazł kiedyś norę
borsuka i założę się, że gdyby nie zawołała nas ciocia, to
pewnie by tam wszedł.
– O rany
serio, nigdy nie zwróciłem na to uwagi. - Roześmiał się na tę
opowieść. Może faktycznie Mikołaj lubił zaglądać ptakom do
gniazd i głaskać obce koty, ale Oliwer nigdy by nie przypuszczał,
że to aż taka obsesja.
– A tak
właściwie czemu nie lubicie Anki? – zapytał po dłuższej chwili
milczenia. – Fakt, jest straszną marudą z tego co pamiętam, ale
poza tym chyba nie jest najgorsza.
Mikołaj
nie chciał mieć z nią do czynienia. Wydawało się nawet, że jej
wręcz nie cierpi. Tak samo Oliwer. Ale dla niego dziewczyna wydawała
się być w porządku. W końcu nie znał jej, a nie chciał oceniać
na podstawie tego, co mówił jego kuzyn i nowo poznany chłopak.
– Anka
jest dość… Jak by to ująć – zamyślił się – przylepna.
Wiesz, jak taśma. O, tak, to dobra metafora – pochwalił sam
siebie. – Przykleja się i owija wokół ciebie. Czasem nawet
dosłownie. Łazi za tobą wszędzie i gada, nawet się odlać
spokojnie nie można – mówił i zauważając, że Marcel zaczyna
chichotać, zapewniał z powagą:
– No ale
naprawdę! Słuchaj, chyba dwa lata temu pojechaliśmy wejść na
jakąś górę, żeby zobaczyć jaskinie czy coś takiego, bo nam
taki chłopak z innej wioski nagadał, że tam straszy. W pewnym
momencie poszliśmy z Mikołajem na stronę. Zgadnij czyj wzrok
czułem na swoich plecach – opowiedział, a po jego ciele przeszedł
nawet mały dreszcz, na wspomnienie owego dnia. – A ona miała
wtedy trzynaście lat. Ja się boję myśleć co teraz siedzi w tej
durnej głowie.
Szli
ścieżką deptaną przez Mikołaja, idącego kilka dobrych metrów
przed nimi. To zdecydowanie nie był żaden szlak i po prostu
zagłębiali się dalej i dalej w las, w bezmyślnej pogoni za
sarnami. Przecież u Mikołaja nie było nawet kominka, to na co mu
to polowanie, pomyślał Oliwer, patrząc, jak chłopak z przodu
przedziera się rękami przez gałęzie krzaków. Pod ich stopami
szeleściły liście, pękały gałązki i przesypywały się kamyki,
a obok za parawanem krzewów i drzew szemrał strumyk. Przynajmniej
trzymali się jednej linii.
Słysząc
historię o Ance, Marcel nie mógł uwierzyć, że jest aż taką
przylepą.
– Może
wyrosła z tego. – Wzruszył ramionami. – Poza tym, chyba
większość dziewczyn tak ma, że w pewnym wieku zaczynają być
wkurzającymi przylepami. Moja siostra, na przykład ciągle, ale to
ciągle mówi mi o różnych ciekawostkach z wojen i bitew, a dopiero
co skończyła pierwszą gimnazjum. – Była irytująca. Wiele razy
po prostu mruczał pod nosem, że rozumie, udając cień
zainteresowania. Z początku owszem, to było ciekawe, ale z czasem
jej paplanina zaczęła go nużyć. – I cały czas czegoś chce.
– Tak,
rozumiem, ale Anka to coś innego. To.. eh, nie ważne – machnął
ręką, zmieniając temat. – Poza tym, masz siostrę? Ja mam
młodszego brata. Tylko, że on ma siedem lat i jest oczkiem w głowie
moich starych. Zgadnij, kto opala się teraz nad Morzem Śródziemnym,
a kto siedzi na wygwizdowie z babcią. Nie ma sprawiedliwości na tym
świecie – westchnął i wyciągnął z kieszeni telefon. Widząc,
jak późno się zrobiło, krzyknął do Mikołaja:
-Ej, stary,
wracajmy już! Głodny jestem!
– Nie
mogłeś jechać z nimi? – zapytał zaskoczony. Jego siostra
akurat nie chciała jechać na wieś, więc została w domu z
rodzicami. Całe szczęście, bo nie wytrzymałby z nią.
Oliwer
skrzywił się, odwrócił wzrok od Marcela.
– Powiedzmy,
że niezbyt miałem wybór – mruknął. Z dwojga złego jednak,
chyba zdecydowanie wolał siedzieć na wsi z dala od swojej pięknej,
perfekcyjnej rodzinki, do której zdawał się nie pasować.
Mikołaj
obrócił się nerwowo w stronę chłopaków, rzucając im mordercze
spojrzenie i uciszając sykiem.
– Zamknij
się, bo je spłoszysz! – krzyknął szeptem i zaczaił się przy
drzewie.
– Rany
boskie, on serio je złapie – wymruczał, patrząc na plecy kuzyna.
Zbliżył się do niego, obserwując miejsce, w które patrzył. W
pewnym momencie odkaszlnął głośno, płosząc przy tym sarny,
które rozbiegły się do lasu. – Jeny, przepraszam! Nagle złapał
mnie kaszel – wyjaśnił udając skruchę. Mikołaj zgromił go
wzrokiem, ale nie podjął gonitwy. Wyprostował się, marszcząc
czoło. Wyglądał na niezadowolonego.
–
Wracajmy. Zaraz się będzie ściemniać.