niedziela, 17 lipca 2016

Królowie lata - Prolog

Dzień dobry! Albo raczej dobry wieczór xD Oto prolog do naszego opowiadanka. Mamy nadzieję, że was zaciekawi i będziecie chętni przeczytać kolejne rozdziały. Mam całą głowę naładowaną pomysłami i scenkami do tej historii, już się nie mogę doczekać, aż je wykorzystam! 
Rozdziały piszemy wspólnie z Marcelem, edycją zajmuje się jedna z nas, w tym poście - Ja, Haru xD Ah ta praca w grupach i przydział obowiązków. No, ale nie przedłużając, zapraszamy! 
ps. Jeżeli spędzaliście wakacje na wsi i macie jakieś fajne wspomnienia, odczucia itp to podzielcie się nimi w komentarzach, pomogą nam zbudować świat :3 



Prolog
Jezioraki


Oliwer Bukowski, osiemnastoletni chłopak z Jeleniej Góry, uczeń jednego z bardziej poważanych liceów, które sam miał w głębokim poważaniu. Krótko ścięte ciemne włosy, nieprzyjemny wzrok. Nawet, gdy sam jest w dobrym humorze i tak wygląda tak, jakby miał zaraz komuś przywalić. Nie, żeby był wielkim chuliganem. Po prostu wszyscy w tej parszywej szkole byli tacy beznadziejni. I zazwyczaj  to chłopaki z równoległej klasy prowokowali go do bójki. I pomyśleć, że w liceum ludzie powinni być dorośli.
Mimo wszystko bywał na imprezach, miał paru kumpli i kilka dziewczyn oglądało się za nim w szkole, bo, jak twierdziły, podobał im się typ „niegrzecznego chłopca”. Ale jaki tam z niego niegrzeczny chłopiec? To, że ma podbijane oko raz na miesiąc wcale o tym nie świadczy.  A te siniaki na szyi? To nie zawsze siniaki. Czasem to przygodne malinki innych „niegrzecznych chłopców”.
A tak w ogóle to lubi książki. I filmy. I chociaż Mrągiel z języka polskiego twierdzi, że jest kulturowym ignorantem, to właśnie ten kulturowy ignorant był w marcu w Krakowie, w muzeum sztuki współczesnej. A ten sprawdzian z „Lalki”, który napisał najlepiej w klasie? Uznała, że ściągał. Co z tego, że siedział sam. I pomyśleć, że w liceum ludzie powinni być dorośli.
Ostatnio wybłagał rodziców o deskorolkę. W tym jednym momencie poczuł się lepszym od swojego młodszego brata, Antka, któremu deski nie kupili.
- Jesteś za mały, Antoś - powiedziała matka, Eliza Bukowska, gdy siedmiolatek rozpłakał się w salonie, widząc Oliwera z deską w ręce. Chociaż ten raz Oliwer wygrał z tym rozpuszczonym dzieciakiem.
W ogóle rodzice chyba woleliby mieć tylko Antoniego. W końcu tyle komplementów ile to dziecko słuchało w ciągu dnia, Oliwer ostatni raz słyszał na swoich piętnastych urodzinach od Babci Halinki z Wrocławia. Babcia Halinka, swoją drogą, uznała, że nie zostało jej dużo czasu i z dziadkiem Konradem wyjechała na Bahamy. Jak szaleć, to szaleć.
Oliwer był tak zwanym trudnym dzieckiem. Z rodzicami się nie dogadywał. Kiedyś dawał radę z ojcem, ale odkąd Adam Bukowski został szanowanym dyrektorem sieci salonów fitness, kontakt im się urwał. Do tej pory jego rodzinną ostoją był wujek Piotr, mieszkający na osiedlu niedaleko ich domu, jednak musiał wyjechać do Anglii za chlebem. I tyle było z momentów na uzewnętrznienie swoich faktycznych uczuć, o których w sumie ciężko mu się rozmawiało.
W te wakacje państwo Bukowscy stwierdzili, że Oliwer musi się wyciszyć przed klasą maturalną, zwłaszcza, że ostatnie kilka miesięcy dało się wszystkim wokół we znaki. Wysłali go do Jezioraków, do Babci Stasi. Babcia Stasia mieszkała w wiosce pod Karpaczem, gdzie ze swoim nowym mężem, panem Ignacym, prowadziła małe gospodarstwo. Rodzice Oliwera mówili oczywiście, że Babcia tęskni, że potrzebuje pomocy, że lata nie te, chociaż wszyscy doskonale znali niezłomną formę Babci Stasi. Nic to, Oliwer był przyzwyczajony do tego, że jego życie to teatr. I że jego „wyciszenie” jest doskonałą okazją, by jego rodzina wybyła na wakacje z ukochanym Antosiem. Plusem było to, że nie będzie ich musiał przez następne półtora miesiąca oglądać i że Babcia Stasia zdawała się go lubić.
- Właduj swoje emocje i agresję na rąbaniu drewna i przenoszeniu siana - powiedziała jego matka całując w czoło, wysłała na dworzec PKSu. W autobusie było duszno. Oliwer miał ochotę kogoś zabić. Dobrze, że na miejscu miał przynajmniej jakichś znajomych, którzy nie grali tak, jak uczniowie jeleniogórskiego elitarnego ogólniaka. W Jeziorakach świat wyglądał zupełnie inaczej, a teraz paliło go lipcowe słońce.

Grzeczny, nie sprawiający problemów, dobrze uczący się - tymi słowami mogliby Marcela Bielewskiego określić  nauczyciele, rodzice i znajomi z klasy. Nie miał problemów z policją, nie pił, rzadko chodził na imprezy - bo nie lubił. Wolał siedzieć w domu i czytać książki albo grać na konsoli. Znajomych odstawił na bok, zajął się fotografią. Uchwycenie chwili - to było to. Szkoła nauczyła go wszystkiego od podstaw. Dostał starego polaroida od rodziców i zebrał pieniądze na wkłady.  Ściany jego pokoju były wypełnione zdjęciami z wycieczek klasowych, rodzinnych spotkań czy samotnych spacerów.
Jego życie było przebłyskami, krótkimi chwilami utrwalonymi na zdjęciach. Od jakiegoś czasu nie potrafił się na niczym skupić, kontakt z nim był utrudniony, ciągle odpływał myślami gdzieś daleko. Wieczory spędzał wpatrując się w szczelinę między zasłonami dającą wgląd na palące się latarnie uliczne. Starał się nie myśleć i niczym szczególnym, ale złośliwe myśli same wdzierały się do jego umysłu.
    Wszystko w porządku, Marcyś? - zapytała raz jego matka. Uniósł głowę, jakby nie rozumiejąc pytania, ale zaraz pokiwał głową. - Wyglądasz na przygnębionego.
    To nic, serio – odparł szybko. - Po prostu... Myślałem o egzaminach. - Uśmiechnął się lekko, wpatrując się w nią. Wiedział, że nie da się nabrać na ten uśmiech. Zdawał sobie sprawę, że widziała go już w tym stanie kiedyś.
    Nie myśl zbyt dużo. To nie przynosi nic dobrego. - Poczochrała go po włosach by po chwili wpleść dłoń między kosmyki. - Ciocia Marta dzwoniła, żebyś przyjechał do niej na wakacje – oznajmiła z czułością głaszcząc go po głowie.
    W góry? - wymruczał. Autobusem będzie jechał tam chyba ze dwa dni. Odetchnął i podniósł się z krzesła. Z tego co pamiętał, miał tam kuzyna w jego wieku. Ciotka rzadko przyjeżdżała, właśnie ze względu na odległość. Stąd do Karpacza było prawie czterysta kilometrów, a licząc do Jezioraków pewnie te cztery setki stukną. 
Około piątej rano wyjechał pociągiem do Jeleniej Góry. Podróż trwała ponad pięć godzin, a do Karpacza busem kolejne dwie z powodu opóźnień. Stamtąd odebrała go ciotka, która w przeciwieństwie do niego była wyspana i niemal tryskała pozytywną energią. Gdy dotarli do domu, zbliżała się już dwunasta.
    Rozgość się. - Uśmiechnęła się szeroko, wchodząc do domu. Ciocia Marta była wysoką blondynką, z włosami do ramion. Była szczupła i nieźle się trzymała w wieku czterdziestu lat. Na jej twarzy nie było widać zbyt wielu zmarszczek. Gdyby jej nie znał, pomyślałby, że ma około dwudziestu siedmiu lat. – Mikołaj wyszedł przed godziną – oznajmiła, widząc, że ciągle go nie ma. Pomogła wnieść jedną z walizek na piętro, a potem zostawiła go, aby odpoczął po podróży.
Pokój, w którym miał mieszkać przez te kilka tygodni, był niewielki. Przy wejściu po prawej stronie stał pusty regał na książki z jasnego drewna, po lewej biurko o tym samym odcieniu i mała komoda, a naprzeciw niej łóżko – już pościelone. Między komodą, a łóżkiem stała doniczka z jakąś rośliną. A nad nią znajdowało się okno z granatowymi roletami. To tutaj spędzi połowę swoich wakacji.

Wieś Jezioraki była typową górską wsią, jedną z kolejnych, do której zagubieni turyści mogą trafić, poszukując atrakcji spisanych w przewodnikach po Karpaczu i okolicach. Nie była duża, jej „centrum” był mały placyk z białą kapliczką Matki Boskiej, naprzeciwko której stał nieduży sklep spożywczy. Na ławce pod sklepem do południa przesiadywała młodzież, od południa starszyzna. Wymiany te były niepisane, po prostu każdy wiedział, gdzie i kiedy może przesiadywać.
Po asfaltowej drodze na hulajnogach i rowerach jeździły dzieci, goniąc kury. Babka w chuście na głowie wieszała pranie na sznurkach rozpiętych między stodołą a drzewem. Dalej za i przed płotem stało dwóch mężczyzn i dyskutowało o czymś, marszcząc przy tym brwi i czoła, bo słońce było już wysoko, a na niebie żadnej chmurki, która mogłaby dać chwilową ulgę porażonym oczom.  Ponad dachami domów górowała wieża drewnianego kościoła parafialnego. Co niedzielę na mszę do Jezioraków schodzili się mieszkańcy dwóch sąsiednich wsi. Z kolejną większą mieściną dzieliło Jezioraki kilka pól.
Za wsią rósł las, pnąc się po górskich zboczach. W nim kryły się małe jeziorka i malownicze przejścia i formacje skalne, wydrążone przez spływającą i zbierającą się w górach wodę.

Był początek lipca, słońce górowało nad Beskidami. Słychać było szum traw i zbóż, odgłosy owadów, skrzek gęsi i kur, krzyki dzieci. Od czasu do czasu przejechał jakiś samochód. Na schodach pod sklepem siedziało dwóch chłopców, ukrywając się w cieniu przed upałem. Skubali pestki słonecznika, obserwując okolicę. Zdawało się, że lato znów minie w upale, w którym trzeba będzie wykonywać wszystkie możliwe prace wokół gospodarstwa. Chłopcy spaleni słońcem niemal dziczeli z dala od cywilizacji, popadając w pewną melancholię, spowodowaną niezmąconym spokojem wsi. Znów mieli we dwójkę ładować siano na przyczepy, a wieczorami bawić się w klubie we wsi za polem. Tak miało być, dopóki w jednej z uliczek krzyżujących się z placykiem Matki Boskiej nie pojawił się pewien blondwłosy nieznajomy.


3 komentarze:

  1. Jeśli chodzi o wspomnienia ze wsi - wspinanie się na stogi siana(byle nie w gołych nogach...trust me ;-;), łapanie żab, uczenie się jeżdżenia na rowerze (w poprzednie wakacje dopiero się nauczyłam :"D więc tyczy się każdego wieku xD), uczenie pływania ewentualnie, zbieranie małż z brzegu jeziora, nagły deszcz podczas tego...albo spaceru, wspinanie się na stare drewniane domki(to był chyba domek strzelniczy...czy coś) bo yolo, przecież co może się stać XD
    No...mam nadzieję że pomogłam chociaż troszeczkę :P Z tym że pisałam to z zamysłem wsi na mazurach :P

    Trochę dziwnie mi się czyta jak wszystko jest takie polskie...a tak w ogóle, to Jezioraki to jakaś prawdziwa miejscowość, czy wszystko wymyśliłyście na potrzeby opka?
    Pozdrawiam i wyczekuję spotkania tych dwóch, to zdecydowanie będzie ciekawe, zwłaszcza że tak bardzo się od siebie różnią(a może i nie tak bardzo...?) Pozdro~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uuu no to pokrywa się z moimi wyobrażeniami :D
      Realizm ponad wszytko xD A Jezioraki wymyśliłam ja bazując na wspomnieniach z poprzednich wakacji, bo byłam w Karpaczu i zwiedzałam okolice xD Nazwa po prostu się pojawiła, dopiero niedawno odkryłam, że wzięła mi się z filmu o tytule "Jeziorak" xD Była to nazwa ośrodka wypoczynkowego gdzie toczył się jakiś kryminał, taki polski film, nawet nie najgorszy. No ale nazwę od razu moja współautorka podjęła więc tak zostało :3
      Miło cię tutaj widzieć :D Zapewniam, że na pewno będzie się działo, bo panowie to 2 różne bieguny xDD chyba, kto wie ;>

      Usuń
  2. Dobrze się zapowiada c: z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy <3
    Przesyłam wenę~

    OdpowiedzUsuń