Dzień dobry! Albo raczej dobry wieczór xD Oto prolog do naszego opowiadanka. Mamy nadzieję, że was zaciekawi i będziecie chętni przeczytać kolejne rozdziały. Mam całą głowę naładowaną pomysłami i scenkami do tej historii, już się nie mogę doczekać, aż je wykorzystam!
Rozdziały piszemy wspólnie z Marcelem, edycją zajmuje się jedna z nas, w tym poście - Ja, Haru xD Ah ta praca w grupach i przydział obowiązków. No, ale nie przedłużając, zapraszamy!
ps. Jeżeli spędzaliście wakacje na wsi i macie jakieś fajne wspomnienia, odczucia itp to podzielcie się nimi w komentarzach, pomogą nam zbudować świat :3
Prolog
Jezioraki
Oliwer Bukowski, osiemnastoletni chłopak z Jeleniej Góry,
uczeń jednego z bardziej poważanych liceów, które sam miał w głębokim
poważaniu. Krótko ścięte ciemne włosy, nieprzyjemny wzrok. Nawet, gdy sam jest
w dobrym humorze i tak wygląda tak, jakby miał zaraz komuś przywalić. Nie, żeby
był wielkim chuliganem. Po prostu wszyscy w tej parszywej szkole byli tacy
beznadziejni. I zazwyczaj to chłopaki z
równoległej klasy prowokowali go do bójki. I pomyśleć, że w liceum ludzie
powinni być dorośli.
Mimo wszystko bywał na imprezach, miał paru kumpli i kilka
dziewczyn oglądało się za nim w szkole, bo, jak twierdziły, podobał im się typ
„niegrzecznego chłopca”. Ale jaki tam z niego niegrzeczny chłopiec? To, że ma
podbijane oko raz na miesiąc wcale o tym nie świadczy. A te siniaki na szyi? To nie zawsze siniaki.
Czasem to przygodne malinki innych „niegrzecznych chłopców”.
A tak w ogóle to lubi książki. I filmy. I chociaż Mrągiel z
języka polskiego twierdzi, że jest kulturowym ignorantem, to właśnie ten
kulturowy ignorant był w marcu w Krakowie, w muzeum sztuki współczesnej. A ten
sprawdzian z „Lalki”, który napisał najlepiej w klasie? Uznała, że ściągał. Co
z tego, że siedział sam. I pomyśleć, że w liceum ludzie powinni być dorośli.
Ostatnio wybłagał rodziców o deskorolkę. W tym jednym
momencie poczuł się lepszym od swojego młodszego brata, Antka, któremu deski
nie kupili.
- Jesteś za mały, Antoś - powiedziała matka, Eliza Bukowska,
gdy siedmiolatek rozpłakał się w salonie, widząc Oliwera z deską w ręce.
Chociaż ten raz Oliwer wygrał z tym rozpuszczonym dzieciakiem.
W ogóle rodzice chyba woleliby mieć tylko Antoniego. W końcu
tyle komplementów ile to dziecko słuchało w ciągu dnia, Oliwer ostatni raz
słyszał na swoich piętnastych urodzinach od Babci Halinki z Wrocławia. Babcia
Halinka, swoją drogą, uznała, że nie zostało jej dużo czasu i z dziadkiem
Konradem wyjechała na Bahamy. Jak szaleć, to szaleć.
Oliwer był tak zwanym trudnym dzieckiem. Z rodzicami się nie
dogadywał. Kiedyś dawał radę z ojcem, ale odkąd Adam Bukowski został szanowanym
dyrektorem sieci salonów fitness, kontakt im się urwał. Do tej pory jego
rodzinną ostoją był wujek Piotr, mieszkający na osiedlu niedaleko ich domu,
jednak musiał wyjechać do Anglii za chlebem. I tyle było z momentów na
uzewnętrznienie swoich faktycznych uczuć, o których w sumie ciężko mu się
rozmawiało.
W te wakacje państwo Bukowscy stwierdzili, że Oliwer musi
się wyciszyć przed klasą maturalną, zwłaszcza, że ostatnie kilka miesięcy dało
się wszystkim wokół we znaki. Wysłali go do Jezioraków, do Babci Stasi. Babcia
Stasia mieszkała w wiosce pod Karpaczem, gdzie ze swoim nowym mężem, panem
Ignacym, prowadziła małe gospodarstwo. Rodzice Oliwera mówili oczywiście, że
Babcia tęskni, że potrzebuje pomocy, że lata nie te, chociaż wszyscy doskonale
znali niezłomną formę Babci Stasi. Nic to, Oliwer był przyzwyczajony do tego,
że jego życie to teatr. I że jego „wyciszenie” jest doskonałą okazją, by jego
rodzina wybyła na wakacje z ukochanym Antosiem. Plusem było to, że nie będzie
ich musiał przez następne półtora miesiąca oglądać i że Babcia Stasia zdawała
się go lubić.
- Właduj swoje emocje i agresję na rąbaniu drewna i przenoszeniu
siana - powiedziała jego matka całując w czoło, wysłała na dworzec PKSu. W
autobusie było duszno. Oliwer miał ochotę kogoś zabić. Dobrze, że na miejscu
miał przynajmniej jakichś znajomych, którzy nie grali tak, jak uczniowie
jeleniogórskiego elitarnego ogólniaka. W Jeziorakach świat wyglądał zupełnie
inaczej, a teraz paliło go lipcowe słońce.
Grzeczny, nie sprawiający problemów, dobrze uczący się -
tymi słowami mogliby Marcela Bielewskiego określić nauczyciele, rodzice i znajomi z klasy. Nie
miał problemów z policją, nie pił, rzadko chodził na imprezy - bo nie lubił.
Wolał siedzieć w domu i czytać książki albo grać na konsoli. Znajomych odstawił
na bok, zajął się fotografią. Uchwycenie chwili - to było to. Szkoła nauczyła
go wszystkiego od podstaw. Dostał starego polaroida od rodziców i zebrał
pieniądze na wkłady. Ściany jego pokoju
były wypełnione zdjęciami z wycieczek klasowych, rodzinnych spotkań czy
samotnych spacerów.
Jego życie było przebłyskami, krótkimi chwilami utrwalonymi
na zdjęciach. Od jakiegoś czasu nie potrafił się na niczym skupić, kontakt z
nim był utrudniony, ciągle odpływał myślami gdzieś daleko. Wieczory spędzał
wpatrując się w szczelinę między zasłonami dającą wgląd na palące się latarnie
uliczne. Starał się nie myśleć i niczym szczególnym, ale złośliwe myśli same
wdzierały się do jego umysłu.
– Wszystko
w porządku, Marcyś? - zapytała raz jego matka. Uniósł głowę, jakby nie
rozumiejąc pytania, ale zaraz pokiwał głową. - Wyglądasz na przygnębionego.
– To
nic, serio – odparł szybko. - Po prostu... Myślałem o egzaminach. - Uśmiechnął
się lekko, wpatrując się w nią. Wiedział, że nie da się nabrać na ten uśmiech.
Zdawał sobie sprawę, że widziała go już w tym stanie kiedyś.
– Nie
myśl zbyt dużo. To nie przynosi nic dobrego. - Poczochrała go po włosach by po
chwili wpleść dłoń między kosmyki. - Ciocia Marta dzwoniła, żebyś przyjechał do
niej na wakacje – oznajmiła z czułością głaszcząc go po głowie.
– W
góry? - wymruczał. Autobusem będzie jechał tam chyba ze dwa dni. Odetchnął i
podniósł się z krzesła. Z tego co pamiętał, miał tam kuzyna w jego wieku.
Ciotka rzadko przyjeżdżała, właśnie ze względu na odległość. Stąd do Karpacza
było prawie czterysta kilometrów, a licząc do Jezioraków pewnie te cztery setki
stukną.
Około piątej rano wyjechał pociągiem do Jeleniej Góry.
Podróż trwała ponad pięć godzin, a do Karpacza busem kolejne dwie z powodu
opóźnień. Stamtąd odebrała go ciotka, która w przeciwieństwie do niego była
wyspana i niemal tryskała pozytywną energią. Gdy dotarli do domu, zbliżała się
już dwunasta.
– Rozgość
się. - Uśmiechnęła się szeroko, wchodząc do domu. Ciocia Marta była wysoką
blondynką, z włosami do ramion. Była szczupła i nieźle się trzymała w wieku
czterdziestu lat. Na jej twarzy nie było widać zbyt wielu zmarszczek. Gdyby jej
nie znał, pomyślałby, że ma około dwudziestu siedmiu lat. – Mikołaj wyszedł
przed godziną – oznajmiła, widząc, że ciągle go nie ma. Pomogła wnieść jedną z
walizek na piętro, a potem zostawiła go, aby odpoczął po podróży.
Pokój, w którym miał mieszkać przez te kilka tygodni, był
niewielki. Przy wejściu po prawej stronie stał pusty regał na książki z jasnego
drewna, po lewej biurko o tym samym odcieniu i mała komoda, a naprzeciw niej
łóżko – już pościelone. Między komodą, a łóżkiem stała doniczka z jakąś
rośliną. A nad nią znajdowało się okno z granatowymi roletami. To tutaj spędzi
połowę swoich wakacji.
Wieś Jezioraki była typową górską wsią, jedną z kolejnych,
do której zagubieni turyści mogą trafić, poszukując atrakcji spisanych w
przewodnikach po Karpaczu i okolicach. Nie była duża, jej „centrum” był mały
placyk z białą kapliczką Matki Boskiej, naprzeciwko której stał nieduży sklep
spożywczy. Na ławce pod sklepem do południa przesiadywała młodzież, od południa
starszyzna. Wymiany te były niepisane, po prostu każdy wiedział, gdzie i kiedy
może przesiadywać.
Po asfaltowej drodze na hulajnogach i rowerach jeździły
dzieci, goniąc kury. Babka w chuście na głowie wieszała pranie na sznurkach
rozpiętych między stodołą a drzewem. Dalej za i przed płotem stało dwóch
mężczyzn i dyskutowało o czymś, marszcząc przy tym brwi i czoła, bo słońce było
już wysoko, a na niebie żadnej chmurki, która mogłaby dać chwilową ulgę
porażonym oczom. Ponad dachami domów
górowała wieża drewnianego kościoła parafialnego. Co niedzielę na mszę do
Jezioraków schodzili się mieszkańcy dwóch sąsiednich wsi. Z kolejną większą
mieściną dzieliło Jezioraki kilka pól.
Za wsią rósł las, pnąc się po górskich zboczach. W nim kryły
się małe jeziorka i malownicze przejścia i formacje skalne, wydrążone przez
spływającą i zbierającą się w górach wodę.
Był początek lipca, słońce górowało nad Beskidami. Słychać
było szum traw i zbóż, odgłosy owadów, skrzek gęsi i kur, krzyki dzieci. Od
czasu do czasu przejechał jakiś samochód. Na schodach pod sklepem siedziało
dwóch chłopców, ukrywając się w cieniu przed upałem. Skubali pestki
słonecznika, obserwując okolicę. Zdawało się, że lato znów minie w upale, w
którym trzeba będzie wykonywać wszystkie możliwe prace wokół gospodarstwa.
Chłopcy spaleni słońcem niemal dziczeli z dala od cywilizacji, popadając w
pewną melancholię, spowodowaną niezmąconym spokojem wsi. Znów mieli we dwójkę
ładować siano na przyczepy, a wieczorami bawić się w klubie we wsi za polem.
Tak miało być, dopóki w jednej z uliczek krzyżujących się z placykiem Matki Boskiej
nie pojawił się pewien blondwłosy nieznajomy.
Jeśli chodzi o wspomnienia ze wsi - wspinanie się na stogi siana(byle nie w gołych nogach...trust me ;-;), łapanie żab, uczenie się jeżdżenia na rowerze (w poprzednie wakacje dopiero się nauczyłam :"D więc tyczy się każdego wieku xD), uczenie pływania ewentualnie, zbieranie małż z brzegu jeziora, nagły deszcz podczas tego...albo spaceru, wspinanie się na stare drewniane domki(to był chyba domek strzelniczy...czy coś) bo yolo, przecież co może się stać XD
OdpowiedzUsuńNo...mam nadzieję że pomogłam chociaż troszeczkę :P Z tym że pisałam to z zamysłem wsi na mazurach :P
Trochę dziwnie mi się czyta jak wszystko jest takie polskie...a tak w ogóle, to Jezioraki to jakaś prawdziwa miejscowość, czy wszystko wymyśliłyście na potrzeby opka?
Pozdrawiam i wyczekuję spotkania tych dwóch, to zdecydowanie będzie ciekawe, zwłaszcza że tak bardzo się od siebie różnią(a może i nie tak bardzo...?) Pozdro~
Uuu no to pokrywa się z moimi wyobrażeniami :D
UsuńRealizm ponad wszytko xD A Jezioraki wymyśliłam ja bazując na wspomnieniach z poprzednich wakacji, bo byłam w Karpaczu i zwiedzałam okolice xD Nazwa po prostu się pojawiła, dopiero niedawno odkryłam, że wzięła mi się z filmu o tytule "Jeziorak" xD Była to nazwa ośrodka wypoczynkowego gdzie toczył się jakiś kryminał, taki polski film, nawet nie najgorszy. No ale nazwę od razu moja współautorka podjęła więc tak zostało :3
Miło cię tutaj widzieć :D Zapewniam, że na pewno będzie się działo, bo panowie to 2 różne bieguny xDD chyba, kto wie ;>
Dobrze się zapowiada c: z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy <3
OdpowiedzUsuńPrzesyłam wenę~