poniedziałek, 25 lipca 2016

Królowie lata - Rozdział 1


     Witam o tej bardzo późnej porze (mamy właśnie 23:11) :) Nie mogę wyjść z podziwu, że udało nam się skończyć sprawdzanie tego rozdziału przed północą! Mam nadzieję, że poniższy tekst będzie dla was ciekawy i zachęci do dalszego oczekiwania na kolejne części. Jeśli przeczytacie, zachęcam to napisania komentarza! To bardzo nas motywuje, nawet jeśli to tylko jedno czy dwa słowa (No, bez przesady...). Także nie przeciągając, zapraszam do przeczytania pierwszego opowiadania o Marcysiu i Oliwerze :)




Rozdział 1
Sarny


Zwykle wyobrażał sobie wieś w górach jako piękne, malownicze miejsce. Tymczasem niewiele różniło się od tych na północy kraju, pomijając oczywiście same wzgórza, wysokie szczyty. Odwrócił wzrok od okna i przeniósł go na rozpakowane walizki. Większość rzeczy znalazła swoje miejsce w komodzie czy na regale. Zastanawiał się czy Mikołaj nadal ma PlayStation3, bo akurat zabrał dwie gry ze sobą. Od ostatniego razu kiedy ze sobą pisali, minęło dobre kilka miesięcy. Nie chciał czekać na niego, bo podejrzewał, że zbyt szybko nie wróci do domu, dlatego przebrał się w luźne ciuchy i już po chwili schodził na dół.
Mikołaj kolejne wakacje przesiedzi w tej samej wsi, z tym samym towarzyszem. Nie, żeby marudził, ale marzył o tym, żeby na jakiś czas pojechać gdzieś dalej, na obce dla niego tereny.
– Umrę, jeśli cały tydzień będzie tak duszno – wymruczał spoglądając w niebo.
Zerknął na Oliwera, który z zaangażowaniem skubał słonecznik. Swój już miał prawie zjedzony. – Można by wyskoczyć nad jezioro – dodał prostując nogi.
Siedzieli tu prawie pół godziny, a jemu już cierpł tyłek. Nie mógł tyle siedzieć, bo chyba oszaleje.
Albo wyskoczyć do Karpacza. Zrobiłeś już prawko? – zapytał podnosząc się z ławki. Strzepnął ze spodni łupiny słonecznika i przeciągnął się, ziewając.
– Nie, oblałem cztery razy – wydukał przez zęby ciemnowłosy. Akurat przegryzał łupinę, a zasada o nierozmawianiu w trakcie jedzenia jakoś nigdy specjalnie nie zakorzeniła się w jego manierach. – Wyobraź sobie, że zawsze egzaminował mnie ten sam koleś i czepiał się o największe drobiazgi. Jakby to miało jakieś znaczenie czy mój samochód stoi te pięć centymetrów za krzywo. To jakiś spisek, mówię ci. Mam następny termin pod koniec sierpnia – powiedział i rzucił łupinki na ziemię. Znając życie zaraz wyjdzie pani Alina i rzuci w nich miotłą.
Mikołaj uśmiechnął się pod nosem.
– Czyli został nam stary, dobry PKS, co?
– Chyba tak. W ogóle zapomniałem kąpielówek zapakować przez to całe zamieszanie w domu. Ech, beznadzieja – westchnął i oparł brodę na dłoni. Spojrzał przed siebie, mrużąc oczy. Rozumiał Mikołaja, w tej dziurze naprawdę nic ekscytującego się nie działo. Wiedział jednak, że marudzenie nic w tej sytuacji nie da. Ale Mikołaj już taki był. Największy maruda jakiego Oliwer miał przyjemność poznać. Pewnie gdyby nie fakt, że znali się tak długo, młody Rataj dawno dostałby po twarzy.
Nagle w jednej z uliczek krzyżujących się na placu zamajaczyła postać. Jej obraz rozmywało rozgrzane, falujące powietrze.
– Kto to, jakaś nowa panna we wsi? Nie sądziłem, że Anka ma koleżanki – skomentował Oliwer, zwracając tym samym uwagę Mikołaja na nadchodzącą z dala osobę.
– To mój kuzyn, głupku.

Ciocia Marta wysłała Marcela po Mikołaja, który miał zrobić zakupy do domu. Wokół panowała przyjemna cisza, przerywana gdakaniem kur czy szczekaniem psa. Przetarł czoło wierzchem dłoni, rozglądając się mimowolnie po okolicy. Podobał mu się ten spokój, którego wcześniej nie mógł zaznać tak często. Dochodząc do placyku z pomnikiem, zauważył sklep i dwóch chłopaków. Uśmiechnął się pod nosem.
– Cześć - przywitał się, lustrując wzrokiem kuzyna. – Nic się nie zmieniłeś.
Mikołaj kiwnął głową na powitanie i uścisnął jego dłoń.
– W przeciwieństwie do Ciebie. Gdzie zniknął Twój hełm? – parsknął śmiechem. Marcel przez całe gimnazjum czesał się w taki sposób, że na głowie powstawał właśnie hełm. Dopiero kiedy skończył gimnazjum, zrozumiał, jak śmiesznie wyglądał.
– Fryzjer to jednak był dobry pomysł – wymruczał nieco zażenowany. Przeczesał włosy i zerknął na towarzysza Mikołaja. Ten szybko się zreflektował i oparł dłonie na biodrach.
– Marcel, to jest Oliwer. Oliwer, Marcel. – Wyszczerzył się zadowolony z sytuacji. Więcej ludzi równa się więcej pomysłów i być może mniej nudzenia się.
Oliwer odstawił na betonowy schodek słonecznik i wstał, by podać rękę na nowemu znajomemu. Czyżby ich paczka miała się w tym roku powiększyć o kogoś innego niż dwunastoletnie dzieci?
Marcel miał pewny uścisk dłoni. Szczerze powiedziawszy Oliwer nie rozmawiał a tym bardziej nie dotykał nigdy osób jego typu. Zawsze uważał, że są słabi, czy też wrażliwi, jak to nazywały dziewczyny, które z wyjątkowym upodobaniem otaczały takich typowych „szkolnych pedałków”. Zazwyczaj dawali też mylne sygnały swojej orientacji. Już nie raz Oliwer spalił się na tym, gdy w jakimś klubie czy na imprezie u znajomych taki, zdawałoby się, stereotypowy gej, okazywał się być najbardziej hetero samcem alfa jakiego można było kiedykolwiek spotkać. Pod tą hermafrodytyczną urodą kryły się największe zagadki.
– Cześć – powiedział, spoglądając na jego twarz. Blada cera, opadająca na oko niesforna grzywka. Włosy koloru blond. Oliwer nawet myślał kiedyś, czy by się nie przefarbować. Może budziłby jeszcze większy postrach czy coś. Bo szacunkiem, czy też ulicznym respektem nie można było tego nazwać. Właściwie wręcz przeciwnie, szacunku do niego nie mieli.
Ale mimo wszystko biła od Marcela jakaś nietypowa aura, która kazała Oliwerowi spojrzeć na moment w oczy tego chłopak czy też pozwolić, by przez jego myśli przepłynęło pytanie, czy aby na pewno dobrze wygląda w tym bordowym podkoszulku.
– Hej – przywitał się Marcel z uśmiechem. Przyjrzał mu się uważnie, chcąc zapamiętać twarz. Znając Mikołaja, teraz we trójkę będą spędzać czas. Kuzyn nie pozwoliłby na nudę, tym bardziej, że gdy nie było co robić, okropnie marudził. Oliwer przywodził mu na myśl takiego chłopca pilnującego porządku, ale raczej w podobnym znaczeniu co osiedlowy dres, tyle że w łagodniejszym znaczeniu.
– To co? – zapytał patrząc to na Oliwera, to na Marcela. – Idziemy gdzieś? Może pokażemy Marcysiowi okolice, co Oli?
"Marcyś?" – pomyślał zdziwiony Oliwer.
"Oli?" – pomyślał równie zdziwiony Marcel.
Mikołaj nie mógł przestać się szczerzyć. W jego głowie powstawała masa pomysłów. Mogliby pojechać nad jezioro albo przejść się za zaporę... – Chociaż tutaj nie ma zbyt wiele do pokazania...
– Najpierw powinieneś zanieść zakupy. Ciocia się niecierpliwiła. – Mikołaj plasnął otwartą dłonią w czoło, wydobywając z siebie zbolały jęk.
– Rany, zapomniałem. – Przeszukał swoje kieszenie, a gdy znalazł kartkę, westchnął. – Poczekajcie tu, czy coś – mruknął odwracając się na pięcie. Już po chwili znikł za drzwiami sklepu.
– Jesteś stąd? – zapytał, gdy zostali sami. Usiadł na ławce, splatając ze sobą dłonie. Jeśli już miał spędzić wakacje w stałym towarzystwie, musiał poznać Oliwera. Chłopak nie wyglądał na zbyt groźnego typa, choć Marcel przyciągał takich jak magnez. Pechowo, jak dla niego. Ostatnia jego znajomość z postrachem szkoły skończyła się wezwaniem policji.
– Nie, z Jeleniej Góry. Moja babcia tutaj mieszka, wpadam czasem na res…w odwiedziny. Albo na wakacje, jak w tym wypadku. Chociaż w tym roku moi rodzice maczali w tym swoje palce – powiedział, wkładając ręce do kieszeni, po czym kopnął leżący na ziemi kamyk. Ugryzł się w język, zanim padło słowo „resocjalizacja”, uznając że to za mocne określenie jak na pięć minut znajomości. – W ogóle to nie wiedziałem, że Mikołaj ma kuzyna. Pierwszy raz go odwiedzasz? – zapytał i dosiadł się obok Marcela.
Właściwie od dzieciństwa, gdy Oliwer przyjeżdżał do Jezioraków, Mikołaj zawsze był tam, żeby się z nim pobawić. Już wtedy inne dzieciaki za nim nie przepadały, ale syn Ratajów musiał chyba zatracić w sobie instynkt samozachowawczy. Jednak mimo tych wszystkich lat, umknął gdzieś fakt, że istnieje Marcel. Jak to się stało, że nigdy wcześniej się nie spotkali?
– Nie, to już chyba drugi czy trzeci – odparł, wzruszająca ramionami. – Zwykle zostawałem na tydzień lub dwa, jak jeszcze z rodzicami jeździłem – wyjaśnił. – Często siedzieliśmy z Mikołajem u niego i graliśmy na konsoli.
Pamiętał jak spędzali cały dzień nad grą, aby ją przejść. Czasem nawet przez kilka dni nie wychodzili z domu tylko dlatego, że nie ukończyli danego tytułu. –Jego sąsiadka zawsze krzyczała z okna, żebyśmy wyszli z domu się z nią pobawić. – Zaśmiał się lekko. Jak ona miała? Asia? Aśka? Wiedział, ze imię zaczynało się na A, ale nie pamiętał reszty liter. Może potem się dowie, gdy znowu ją spotka.
Nerdy”, pomyślał Oliwer, jednak zostawił tę uwagę dla siebie i zahaczył inny temat.
– Sąsiadka? A to nie chodzi ci może o Ankę? – powiedział, przypominając sobie o pewnej nieznośnej szatynce mieszkającej obok Mikołaja.
– Właśnie o nią. – Był blisko z imieniem. Głupio by mu było, gdyby ją spotkał i zamiast Anka, powiedziałby Asia. Chociaż może dziewczyna go nawet nie pamięta. Sam ledwo ją kojarzy.
– Niezłe ziółko, lepiej z nią nie zadzierać. Szczerze, to zawsze mnie denerwowała. Wszędzie za nami łaziła. Zawsze mówiłem jej „To nie jest dla dziewczyn!”, dochodziło nawet miedzy nami do bójek. No ale była młodsza, wnerwiając, w ogóle kto lubi dziewczyny w wieku dziesięciu lat? – zaśmiał się.
We wspomnieniach Marcela, Anka była cieniem schowanym w oknie, w domu obok. Zaśmiał się słysząc jego opowieści. W wieku dziesięciu lat był bardziej zainteresowany łódkami z kory niż dziewczynami. Płeć przeciwna była dla niego czymś nieistotnym, momentami niezrozumiałym. Uśmiechnął się pod nosem.
– Przyjaźnisz się z Mikołajem? – zapytał z ciekawości. Pewnie każdego lata, które tu spędzał, przesiadywał z Mikołajem. Ciekaw był jak on wytrzymywał jego marudzenie. Sam, mimo że komunikowali się przez Facebooka, miał czasem ochotę udusić kuzyna za jego nastroje.
– Tak, Mikołaj to spoko kumpel. Wiesz, jak przyjeżdżasz na takie zadupie i jesteś na nie skazany przez całe wakacje, to każde towarzystwo jest dobre. Nawet takiego idioty. – Z uśmiechem wskazał kciukiem za siebie.
Marcel zaśmiał się lekko.
– Jest w okolicy ktoś jeszcze prócz Mikołaja i Anki?
Większość ludzi, których widział po drodze było już dawno po pięćdziesiątce.
Oliwer zamyślił się na moment.
– Nie kojarzę. Znaczy jest trochę dzieciaków w wiosce za polem. Ale różnie z nimi bywa, niektórzy są spoko, ale inni – skrzywił się – straszna patola. Lepiej nie zadzierać. A u nas średnia wieku to pięćdziesiąt – zaśmiał się.
Marcel uśmiechnął się słuchając go.
– Nie no, żartuje – powiedział, po czym szeptem dodał: – Wcale nie. Ale najwięcej jest chyba dzieci, chociaż to trochę nie moje towarzystwo, nie wiem jak z tobą. Skoro zostajesz tu na dłużej, to na pewno paru poznasz. Są drugim pokoleniem Anki. – Zrobił palcami cudzysłów i zaśmiał się znowu.
Wolę przebywać z osobami w podobnym wieku – odparł rozbawiony blondyn. Nie cierpiał małych dzieci i ich ciągłego płakania. W dodatku, gdy tylko miał okazję zostać sam na sam z dzieckiem, często dochodziło do płaczu.
Wtedy też ze sklepu wyszedł Mikołaj, trzymając w rękach siatki z zakupami.
– To co panienki, obgadaliście już wszystkich? – powiedział, schodząc po schodkach i stając naprzeciwko ławki.
– Nie, właściwie to dopiero zaczynałem się rozkręcać. – Oliwer puścił mu oczko.
– Może przejdziemy się nad strumyk? Kilka dni temu łaziły tam małe sarny – oznajmił kierując się do domu. Marcel zaczesał włosy na bok.
– Chcesz jakąś złapać czy coś?
– Ha, ha, nie no, chcę tylko pooglądać. One są takie słodkie – zachwycił się Mikołaj.
- Znalazła się druga Krystyna Czubówna – drażnił się Oliwer. – Małe sarenki to były urocze w Bambim. Chyba nie chcesz dostać z kopyta od ich matki, co?
– Cykasz się sarny, panie krok-od-poprawczaka? – ciągnął Mikołaj.
"Krok-od-poprawczaka?", zdziwił się trochę słysząc odzywkę Mikołaja. Z tego Oliwera musiało być niezłe ziółko. Marcel już sobie wyobrażał jak Oliwer rabuje osiedlowe sklepiki i wydaje się w bójki z miejscowymi strażnikami spokoju, aka. osiedlowymi dresami. Choć może trochę przesadził, ale chyba za takie rzeczy można być krok od poprawczaka, nie?
Zamknij się – uciął Bukowski i już się nie odezwał, dopóki nie doszli do domu. Dopiero wtedy, gdy odłożyli zakupy, a Oliwer przywitał się z panią Martą, Mikołaj wrócił do tematu:
- To jak z tym strumykiem?
Gdy szli w stronę lasu, minęli duży dom piętrowy. Marcelowi zaświeciło w głowie, dlatego zwolnił kroku.
– Tu mieszka Anka? – zapytał, przenosząc wzrok na podwórko. Cisza jako makiem zasiał.
– Nie wywołuj wilka z lasu –wymruczał Mikołaj, łapiąc go za ramię. – Jeszcze zleci się jej armia – dodał ciszej. Marcel zaśmiał się.
– Serio? Ma armię dzieciaków?
Jak na zawołanie, usłyszeli z podwórka jakiś krzyk, zapewne skierowany w ich stronę, bo brzmiał mniej więcej jak "cześć!". Wszyscy trzej skierowali swój wzrok na drzwi ogrodowe, przez które wyszła Anka.
– Uciekajmy – mruknął Mikołaj, łapiąc mocniej Marcela za ramię.
– Nie żartuj. Byłoby chyba gorzej. Tym bardziej, ze mieszka blisko Ciebie.
Mikołaj skrzywił się. Wiedział, że jeśli teraz uciekną to będą mieli spokój do rana. A potem możliwe, że będą skazani na jej naloty pod drzwi. Chociaż ostatni raz kiedy z nią rozmawiał... Nie, nie pamiętał tego.
– Nie wiem, jak wy, ale ja nie mam ochoty na spotkanie trzeciego stopnia z demonem, nara – powiedział Oliwer, unosząc dłoń w pożegnalnym geście i pobiegł przed siebie, znikając za zakrętem.
– Ja popieram – zgodził się Mikołaj i pociągnął za sobą Marcela, podążając biegiem za Oliwerem. Za sobą słyszeli jeszcze jakieś okrzyki, a nim minęli zakręt, Marcel dostrzegł dziewczęcą postać, wybiegającą na ulicę.

*

Aby dostać się do strumyka, trzeba było przedrzeć się przez gęstwiny lasu. Co prawda prowadziła tam wydeptana ścieżka, ale mało ludzi zapuszczało się nad strumyk. Chyba, że mówimy o dzieciakach czy grzybiarzach. Podejście nie należało do najwygodniejszych. I do takiego też wniosku doszedł Oliwer, gdy po dziesięciu minutach marszu klapki przestały być najlepszym obuwiem na wspinaczkę.
– Ale żeś wybrał wycieczkę – zwrócił się z przekąsem do Mikołaja, który szedł na samym końcu.
– Ale jak runiesz w dół w tych klapeczkach, to ja cię nie będę łapać – odpowiedział mu tamten. W tym też momencie Oliwerowi ześliznęła się noga, zapoczątkowując małą lawinkę ziemi z kamieniami.
– Ups, sorki Marcel – zwrócił się do blondyna, czując, że ziemia mogła spaść na niego. Szybko wdrapał się na wzniesienie i podał rękę Marcelowi, aby pomóc mu wejść. Potem razem wciągnęli Mikołaja.
Złapał się wystającego korzenia, gdy kamyki wraz z piaskiem zaczęły sunąć w jego stronę. Na szczęście miał trampki, które niejako nadawały się do takich wspinaczek. Złapał Oliwera za dłoń i wspiął się na górę.
– No Mikołaj, szybciej do góry – mruknął pomagając mu wejść na górkę. Wyprostował się i rozejrzał. Słyszał już cichy szum strumyka. – To w którą teraz?
– Prosto – oznajmił Rataj ruszając w drogę. Zaraz potem wskazał na strumyk niedaleko. – Tam.
Przeszli kawałek między drzewami i dotarli do strumyka. Marcel wsunął dłonie do kieszeni i wciągnął głęboko powietrze. Uwielbiał ten zapach lasu, lekki powiew wiatru. Chciałby kiedyś zamieszkać w górach, najlepiej blisko lasu i dzielić mieszkanie z... Z kimś, kogo by poznał.
– O, tutaj są ślady – wymruczał kucając niedaleko wody. – Były tutaj niedawno – dodał podnosząc się. – Idziemy zobaczyć, gdzie poszły?
– Serio chcesz złapać sarnę? Chyba Oliwer Ci o czymś mówił niedawno – mruknął do kuzyna. Mikołaj zdawał się go nie słuchać. Przeszedł kawałek śledząc ślady saren. – Nie słuchasz mnie?
– Jak ten sobie coś ubzdura, to nie przemówisz – powiedział Oliwer, stając koło Marcela. – Patrz, leci jak głupi po te sarny. Weź to zrozum.
Ale Mikołaj był już daleko przed nimi, przedzierając się przez krzaki.
– Ej stary, wracajmy! – zawołał za rudym przyjacielem, jednak tamten albo nie usłyszał, albo zignorował. Oliwer westchnął i skinął na Marcela głową, żeby szli do przodu. – Ostatni raz go posłuchaliśmy – powiedział. – Patrz, widziałeś kiedyś żeby ktoś po górach w klapkach chodził? – zwrócił się do Marcela, podnosząc wyżej lewą nogę.
Pokręcił głową.
– Nie. Uważaj, żebyś sobie kostek nie skręcił – poradził. Uśmiechnął się mimowolnie. – Trzeba znaleźć Mikołaja, zanim kolejny głupi pomysł uroi się w jego głowie.
Jeszcze przyjdzie mu do głowy zabrać jakieś zwierzę do domu. Chociaż nie mógł być aż tak głupi. Chyba.
– Czego się tak boisz, przecież nie da się zabrać sarny do domu gołymi rękami – zaśmiał się, chcąc pokazać Marcelowi jak nieracjonalne są jego obawy. Spojrzał na chłopaka, jednak wzrok tamtego mocno sugerował, że Oliwer się mylił. – Czy się da? – zapytał z rzednąca miną.
– Wiesz ile Mikołaj zwierząt naznosił do domu? Kiedyś zostałem u niego na tydzień i prawie każdego dnia przynosił co innego - mruknął. - W pierwszy dzień bawiliśmy się w ogrodzie, gdzie znalazł jeża. Pokłuł się strasznie, ale udało mu się go donieść pod próg domu. Następnego dnia udało mu się złapać małego zająca, potem przyniósł słoik żab ze strumyka. - Pokręcił głową. To brzmiało naprawdę dziwnie. Patrząc teraz na Mikołaja, nadal zostało mu to zafascynowanie zwierzętami. - Znalazł kiedyś norę borsuka i założę się, że gdyby nie zawołała nas ciocia, to pewnie by tam wszedł.
– O rany serio, nigdy nie zwróciłem na to uwagi. - Roześmiał się na tę opowieść. Może faktycznie Mikołaj lubił zaglądać ptakom do gniazd i głaskać obce koty, ale Oliwer nigdy by nie przypuszczał, że to aż taka obsesja.
– A tak właściwie czemu nie lubicie Anki? – zapytał po dłuższej chwili milczenia. – Fakt, jest straszną marudą z tego co pamiętam, ale poza tym chyba nie jest najgorsza.
Mikołaj nie chciał mieć z nią do czynienia. Wydawało się nawet, że jej wręcz nie cierpi. Tak samo Oliwer. Ale dla niego dziewczyna wydawała się być w porządku. W końcu nie znał jej, a nie chciał oceniać na podstawie tego, co mówił jego kuzyn i nowo poznany chłopak.
– Anka jest dość… Jak by to ująć – zamyślił się – przylepna. Wiesz, jak taśma. O, tak, to dobra metafora – pochwalił sam siebie. – Przykleja się i owija wokół ciebie. Czasem nawet dosłownie. Łazi za tobą wszędzie i gada, nawet się odlać spokojnie nie można – mówił i zauważając, że Marcel zaczyna chichotać, zapewniał z powagą:
– No ale naprawdę! Słuchaj, chyba dwa lata temu pojechaliśmy wejść na jakąś górę, żeby zobaczyć jaskinie czy coś takiego, bo nam taki chłopak z innej wioski nagadał, że tam straszy. W pewnym momencie poszliśmy z Mikołajem na stronę. Zgadnij czyj wzrok czułem na swoich plecach – opowiedział, a po jego ciele przeszedł nawet mały dreszcz, na wspomnienie owego dnia. – A ona miała wtedy trzynaście lat. Ja się boję myśleć co teraz siedzi w tej durnej głowie.
Szli ścieżką deptaną przez Mikołaja, idącego kilka dobrych metrów przed nimi. To zdecydowanie nie był żaden szlak i po prostu zagłębiali się dalej i dalej w las, w bezmyślnej pogoni za sarnami. Przecież u Mikołaja nie było nawet kominka, to na co mu to polowanie, pomyślał Oliwer, patrząc, jak chłopak z przodu przedziera się rękami przez gałęzie krzaków. Pod ich stopami szeleściły liście, pękały gałązki i przesypywały się kamyki, a obok za parawanem krzewów i drzew szemrał strumyk. Przynajmniej trzymali się jednej linii.
Słysząc historię o Ance, Marcel nie mógł uwierzyć, że jest aż taką przylepą.
– Może wyrosła z tego. – Wzruszył ramionami. – Poza tym, chyba większość dziewczyn tak ma, że w pewnym wieku zaczynają być wkurzającymi przylepami. Moja siostra, na przykład ciągle, ale to ciągle mówi mi o różnych ciekawostkach z wojen i bitew, a dopiero co skończyła pierwszą gimnazjum. – Była irytująca. Wiele razy po prostu mruczał pod nosem, że rozumie, udając cień zainteresowania. Z początku owszem, to było ciekawe, ale z czasem jej paplanina zaczęła go nużyć. – I cały czas czegoś chce.
– Tak, rozumiem, ale Anka to coś innego. To.. eh, nie ważne – machnął ręką, zmieniając temat. – Poza tym, masz siostrę? Ja mam młodszego brata. Tylko, że on ma siedem lat i jest oczkiem w głowie moich starych. Zgadnij, kto opala się teraz nad Morzem Śródziemnym, a kto siedzi na wygwizdowie z babcią. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie – westchnął i wyciągnął z kieszeni telefon. Widząc, jak późno się zrobiło, krzyknął do Mikołaja:
-Ej, stary, wracajmy już! Głodny jestem!
– Nie mogłeś jechać z nimi? – zapytał zaskoczony. Jego siostra akurat nie chciała jechać na wieś, więc została w domu z rodzicami. Całe szczęście, bo nie wytrzymałby z nią.
Oliwer skrzywił się, odwrócił wzrok od Marcela.
Powiedzmy, że niezbyt miałem wybór – mruknął. Z dwojga złego jednak, chyba zdecydowanie wolał siedzieć na wsi z dala od swojej pięknej, perfekcyjnej rodzinki, do której zdawał się nie pasować.
Mikołaj obrócił się nerwowo w stronę chłopaków, rzucając im mordercze spojrzenie i uciszając sykiem.
– Zamknij się, bo je spłoszysz! – krzyknął szeptem i zaczaił się przy drzewie.
– Rany boskie, on serio je złapie – wymruczał, patrząc na plecy kuzyna. Zbliżył się do niego, obserwując miejsce, w które patrzył. W pewnym momencie odkaszlnął głośno, płosząc przy tym sarny, które rozbiegły się do lasu. – Jeny, przepraszam! Nagle złapał mnie kaszel – wyjaśnił udając skruchę. Mikołaj zgromił go wzrokiem, ale nie podjął gonitwy. Wyprostował się, marszcząc czoło. Wyglądał na niezadowolonego.

– Wracajmy. Zaraz się będzie ściemniać.




niedziela, 17 lipca 2016

Królowie lata - Prolog

Dzień dobry! Albo raczej dobry wieczór xD Oto prolog do naszego opowiadanka. Mamy nadzieję, że was zaciekawi i będziecie chętni przeczytać kolejne rozdziały. Mam całą głowę naładowaną pomysłami i scenkami do tej historii, już się nie mogę doczekać, aż je wykorzystam! 
Rozdziały piszemy wspólnie z Marcelem, edycją zajmuje się jedna z nas, w tym poście - Ja, Haru xD Ah ta praca w grupach i przydział obowiązków. No, ale nie przedłużając, zapraszamy! 
ps. Jeżeli spędzaliście wakacje na wsi i macie jakieś fajne wspomnienia, odczucia itp to podzielcie się nimi w komentarzach, pomogą nam zbudować świat :3 



Prolog
Jezioraki


Oliwer Bukowski, osiemnastoletni chłopak z Jeleniej Góry, uczeń jednego z bardziej poważanych liceów, które sam miał w głębokim poważaniu. Krótko ścięte ciemne włosy, nieprzyjemny wzrok. Nawet, gdy sam jest w dobrym humorze i tak wygląda tak, jakby miał zaraz komuś przywalić. Nie, żeby był wielkim chuliganem. Po prostu wszyscy w tej parszywej szkole byli tacy beznadziejni. I zazwyczaj  to chłopaki z równoległej klasy prowokowali go do bójki. I pomyśleć, że w liceum ludzie powinni być dorośli.
Mimo wszystko bywał na imprezach, miał paru kumpli i kilka dziewczyn oglądało się za nim w szkole, bo, jak twierdziły, podobał im się typ „niegrzecznego chłopca”. Ale jaki tam z niego niegrzeczny chłopiec? To, że ma podbijane oko raz na miesiąc wcale o tym nie świadczy.  A te siniaki na szyi? To nie zawsze siniaki. Czasem to przygodne malinki innych „niegrzecznych chłopców”.
A tak w ogóle to lubi książki. I filmy. I chociaż Mrągiel z języka polskiego twierdzi, że jest kulturowym ignorantem, to właśnie ten kulturowy ignorant był w marcu w Krakowie, w muzeum sztuki współczesnej. A ten sprawdzian z „Lalki”, który napisał najlepiej w klasie? Uznała, że ściągał. Co z tego, że siedział sam. I pomyśleć, że w liceum ludzie powinni być dorośli.
Ostatnio wybłagał rodziców o deskorolkę. W tym jednym momencie poczuł się lepszym od swojego młodszego brata, Antka, któremu deski nie kupili.
- Jesteś za mały, Antoś - powiedziała matka, Eliza Bukowska, gdy siedmiolatek rozpłakał się w salonie, widząc Oliwera z deską w ręce. Chociaż ten raz Oliwer wygrał z tym rozpuszczonym dzieciakiem.
W ogóle rodzice chyba woleliby mieć tylko Antoniego. W końcu tyle komplementów ile to dziecko słuchało w ciągu dnia, Oliwer ostatni raz słyszał na swoich piętnastych urodzinach od Babci Halinki z Wrocławia. Babcia Halinka, swoją drogą, uznała, że nie zostało jej dużo czasu i z dziadkiem Konradem wyjechała na Bahamy. Jak szaleć, to szaleć.
Oliwer był tak zwanym trudnym dzieckiem. Z rodzicami się nie dogadywał. Kiedyś dawał radę z ojcem, ale odkąd Adam Bukowski został szanowanym dyrektorem sieci salonów fitness, kontakt im się urwał. Do tej pory jego rodzinną ostoją był wujek Piotr, mieszkający na osiedlu niedaleko ich domu, jednak musiał wyjechać do Anglii za chlebem. I tyle było z momentów na uzewnętrznienie swoich faktycznych uczuć, o których w sumie ciężko mu się rozmawiało.
W te wakacje państwo Bukowscy stwierdzili, że Oliwer musi się wyciszyć przed klasą maturalną, zwłaszcza, że ostatnie kilka miesięcy dało się wszystkim wokół we znaki. Wysłali go do Jezioraków, do Babci Stasi. Babcia Stasia mieszkała w wiosce pod Karpaczem, gdzie ze swoim nowym mężem, panem Ignacym, prowadziła małe gospodarstwo. Rodzice Oliwera mówili oczywiście, że Babcia tęskni, że potrzebuje pomocy, że lata nie te, chociaż wszyscy doskonale znali niezłomną formę Babci Stasi. Nic to, Oliwer był przyzwyczajony do tego, że jego życie to teatr. I że jego „wyciszenie” jest doskonałą okazją, by jego rodzina wybyła na wakacje z ukochanym Antosiem. Plusem było to, że nie będzie ich musiał przez następne półtora miesiąca oglądać i że Babcia Stasia zdawała się go lubić.
- Właduj swoje emocje i agresję na rąbaniu drewna i przenoszeniu siana - powiedziała jego matka całując w czoło, wysłała na dworzec PKSu. W autobusie było duszno. Oliwer miał ochotę kogoś zabić. Dobrze, że na miejscu miał przynajmniej jakichś znajomych, którzy nie grali tak, jak uczniowie jeleniogórskiego elitarnego ogólniaka. W Jeziorakach świat wyglądał zupełnie inaczej, a teraz paliło go lipcowe słońce.

Grzeczny, nie sprawiający problemów, dobrze uczący się - tymi słowami mogliby Marcela Bielewskiego określić  nauczyciele, rodzice i znajomi z klasy. Nie miał problemów z policją, nie pił, rzadko chodził na imprezy - bo nie lubił. Wolał siedzieć w domu i czytać książki albo grać na konsoli. Znajomych odstawił na bok, zajął się fotografią. Uchwycenie chwili - to było to. Szkoła nauczyła go wszystkiego od podstaw. Dostał starego polaroida od rodziców i zebrał pieniądze na wkłady.  Ściany jego pokoju były wypełnione zdjęciami z wycieczek klasowych, rodzinnych spotkań czy samotnych spacerów.
Jego życie było przebłyskami, krótkimi chwilami utrwalonymi na zdjęciach. Od jakiegoś czasu nie potrafił się na niczym skupić, kontakt z nim był utrudniony, ciągle odpływał myślami gdzieś daleko. Wieczory spędzał wpatrując się w szczelinę między zasłonami dającą wgląd na palące się latarnie uliczne. Starał się nie myśleć i niczym szczególnym, ale złośliwe myśli same wdzierały się do jego umysłu.
    Wszystko w porządku, Marcyś? - zapytała raz jego matka. Uniósł głowę, jakby nie rozumiejąc pytania, ale zaraz pokiwał głową. - Wyglądasz na przygnębionego.
    To nic, serio – odparł szybko. - Po prostu... Myślałem o egzaminach. - Uśmiechnął się lekko, wpatrując się w nią. Wiedział, że nie da się nabrać na ten uśmiech. Zdawał sobie sprawę, że widziała go już w tym stanie kiedyś.
    Nie myśl zbyt dużo. To nie przynosi nic dobrego. - Poczochrała go po włosach by po chwili wpleść dłoń między kosmyki. - Ciocia Marta dzwoniła, żebyś przyjechał do niej na wakacje – oznajmiła z czułością głaszcząc go po głowie.
    W góry? - wymruczał. Autobusem będzie jechał tam chyba ze dwa dni. Odetchnął i podniósł się z krzesła. Z tego co pamiętał, miał tam kuzyna w jego wieku. Ciotka rzadko przyjeżdżała, właśnie ze względu na odległość. Stąd do Karpacza było prawie czterysta kilometrów, a licząc do Jezioraków pewnie te cztery setki stukną. 
Około piątej rano wyjechał pociągiem do Jeleniej Góry. Podróż trwała ponad pięć godzin, a do Karpacza busem kolejne dwie z powodu opóźnień. Stamtąd odebrała go ciotka, która w przeciwieństwie do niego była wyspana i niemal tryskała pozytywną energią. Gdy dotarli do domu, zbliżała się już dwunasta.
    Rozgość się. - Uśmiechnęła się szeroko, wchodząc do domu. Ciocia Marta była wysoką blondynką, z włosami do ramion. Była szczupła i nieźle się trzymała w wieku czterdziestu lat. Na jej twarzy nie było widać zbyt wielu zmarszczek. Gdyby jej nie znał, pomyślałby, że ma około dwudziestu siedmiu lat. – Mikołaj wyszedł przed godziną – oznajmiła, widząc, że ciągle go nie ma. Pomogła wnieść jedną z walizek na piętro, a potem zostawiła go, aby odpoczął po podróży.
Pokój, w którym miał mieszkać przez te kilka tygodni, był niewielki. Przy wejściu po prawej stronie stał pusty regał na książki z jasnego drewna, po lewej biurko o tym samym odcieniu i mała komoda, a naprzeciw niej łóżko – już pościelone. Między komodą, a łóżkiem stała doniczka z jakąś rośliną. A nad nią znajdowało się okno z granatowymi roletami. To tutaj spędzi połowę swoich wakacji.

Wieś Jezioraki była typową górską wsią, jedną z kolejnych, do której zagubieni turyści mogą trafić, poszukując atrakcji spisanych w przewodnikach po Karpaczu i okolicach. Nie była duża, jej „centrum” był mały placyk z białą kapliczką Matki Boskiej, naprzeciwko której stał nieduży sklep spożywczy. Na ławce pod sklepem do południa przesiadywała młodzież, od południa starszyzna. Wymiany te były niepisane, po prostu każdy wiedział, gdzie i kiedy może przesiadywać.
Po asfaltowej drodze na hulajnogach i rowerach jeździły dzieci, goniąc kury. Babka w chuście na głowie wieszała pranie na sznurkach rozpiętych między stodołą a drzewem. Dalej za i przed płotem stało dwóch mężczyzn i dyskutowało o czymś, marszcząc przy tym brwi i czoła, bo słońce było już wysoko, a na niebie żadnej chmurki, która mogłaby dać chwilową ulgę porażonym oczom.  Ponad dachami domów górowała wieża drewnianego kościoła parafialnego. Co niedzielę na mszę do Jezioraków schodzili się mieszkańcy dwóch sąsiednich wsi. Z kolejną większą mieściną dzieliło Jezioraki kilka pól.
Za wsią rósł las, pnąc się po górskich zboczach. W nim kryły się małe jeziorka i malownicze przejścia i formacje skalne, wydrążone przez spływającą i zbierającą się w górach wodę.

Był początek lipca, słońce górowało nad Beskidami. Słychać było szum traw i zbóż, odgłosy owadów, skrzek gęsi i kur, krzyki dzieci. Od czasu do czasu przejechał jakiś samochód. Na schodach pod sklepem siedziało dwóch chłopców, ukrywając się w cieniu przed upałem. Skubali pestki słonecznika, obserwując okolicę. Zdawało się, że lato znów minie w upale, w którym trzeba będzie wykonywać wszystkie możliwe prace wokół gospodarstwa. Chłopcy spaleni słońcem niemal dziczeli z dala od cywilizacji, popadając w pewną melancholię, spowodowaną niezmąconym spokojem wsi. Znów mieli we dwójkę ładować siano na przyczepy, a wieczorami bawić się w klubie we wsi za polem. Tak miało być, dopóki w jednej z uliczek krzyżujących się z placykiem Matki Boskiej nie pojawił się pewien blondwłosy nieznajomy.


czwartek, 14 lipca 2016

Królowie lata - opowiadanie wakacyjne dwóch autorek

Haru oraz Marcel witają na wspólnym blogu ^^
Postanowiłyśmy napisać coś razem, postawiłyśmy na pozornie prostą koncepcję jaką są wakacje na wsi pod górami, aczkolwiek nie twierdzimy, że będą one nudne.
Odkrywanie gór, odkrywanie siebie, a to wszytko pod letnim słońcem. Górskimi szlakami podążać będziemy za Marcelem i Oliwerem oraz innymi bohaterami, których nasi chłopcy poznają we wsi Jezioraki, gdzie obaj spotykają się, przyjeżdżając na wakacje. Jak potoczy się ich wakacyjna znajomość? I czy pozostanie pod epitetem wakacyjnej? Kto wie, nie my. Ale możemy się tego wszyscy dowiedzieć, śledząc bloga :D
Opowiadanie zawiera wątki homoseksualne.
Będziemy się starać pisać regularnie i ukończyć historię przed wrześniem ^^
Do zobaczenia^^

Opowiadanie dostępne także na moim koncie na wattpad

If you're not in it?
Every minute and every hour
I miss you, I miss you, I miss you more
Every stumble and each misfire
I miss you, I miss you, I miss you more